Raz na przysłowiowy ruski rok kupuję i zjadam po kawałeczku sam, albo z migdałami. Jak królik marchewkę ;)
Tym razem natchnęło mnie na coś ambitniejszego... Miałam ochotę dodać mleczko kokosowe do koktajlu, ale jak zobaczyłam cenę i skład (w większości chemiczny) to mi się takiego "zdrowia" odechciało.
Kokos leżał i czekał, aż się doczekał. Obrałam go. Wiecie jak to zrobić?
Kokos ma trzy ciemne plamki po jednej stronie, te dziurki wystarczy wydłubać spiczastym nożem, łatwo można się dostać do środka. Trzeba zlać wodę ze środka (A właśnie! bo jak kupujemy świeżego kokosa, to on powinien "chlupać w środku"). Dalej jest jeszcze łatwiej, tępą stroną ciężkiego noża (nie ostrzem) uderzamy po środku kokosa. Po kilku razach zacznie pękać, jeszcze kilka razy i rozpadnie się na pół. Teraz zaokrąglonym nożem trzeba podważyć wnętrze tuż przy skorupce. Po całej krawędzi. Połówka powinna niemal sama wyskoczyć ze skorupki. Miąższ ma cienką skórkę, którą trzeba obrać. Można zwykłym nożykiem do warzyw, albo obieraczką. Gotowe, można zagryzać :)
Wracając do mleczka. Miąższ posiekałam najdrobniej jak umiałam, włożyłam do miski i zalałam 500 ml wrzątku. I tu zaczynają się małe schody... Całkiem trzeźwo oceniłam możliwości gabarytowe mojego blendera (tej końcówki z nożami w pojemniku, a właściwie pojemnika) i stwierdziłam, że spróbuję samą "nogą" w misce. To nie było do końca trzeźwe, na szczęście mleko kokosowe dobrze wpływa na skórę, bo dostał mi się kokosowy prysznic :P Jeśli ktoś będzie chciał to zrobić nogą blendera, to polecam zwężone u góry naczynie, np garnek.
Myślę sobie ok, spróbuję na raty w tym małym pojemniku... To był też nie do końca dobry proces, bo pokrywka blendera okazała się być niezbyt szczelna, albo może wlałam za dużo na raz. Chciałam za szybko jak zwykle :P na szczęście mądra głowa (przebłysk trzeźwości umysłu po raz trzeci, a mówią, że do trzech razy sztuka :D) podstawiłam pod blender kolejną miskę (łącznie uwaliłam cztery :P) i grało. Bzzzzzzzzzzzz przez pół minuty, minutę.
Na miskę kładziemy czystą ściereczkę, na którą wylewamy zawartość blendera. Zbieramy końce ściereczki do siebie i wyciskamy miąższ do suchej nitki.
To co zostało, włożyłam z powrotem do blendera, wlałam jeszcze trochę gorącej (nie pływało) wody i pomęczyłam jeszcze trochę. Wlałam na tę samą ściereczkę i wycisnęłam.
To, co zostało z miąższu pachnie lepiej niż wiórki z paczki i smakuje mniej-więcej tak samo, więc pewnie je wykorzystam do jakichś placków albo owsianki.
Kokos zawładnął wpisem, czas na koktajl!
Składniki:
- 1 dojrzały banan (raczej spory, albo dwa małe)
- 3 kostki mrożonego szpinaku (można użyć garść świeżego)
- 1 łodyga selera naciowego
- rzeżucha, ok 2 łyżki
- ok 1/2 szklanki domowego mleka kokosowego
Przygotowanie:
Do wysokiego naczynia wkładamy szpinak (jeśli używamy kostek warto je wcześniej rozmrozić), rzeżuchę i pokrojonego banana. Seler kroimy prostopadle do włókien na drobne paski i dokładamy do reszty składników.
Blendujemy aż zrobi się śliczna zielona papka :D Wlewamy mleczko kokosowe, blendujemy jeszcze chwilę, żeby się połączyły i gotowe! Można dodać kostki lodu i pić przez grubą słomkę.
Zdjęcia zrobić nie zdążyłam, bo sprzątając kuchnię musiałam się zregenerować i ani się nie obejrzałam, a już nic nie zostało :P Smak kokosa był lekko wyczuwalny, rzeżucha razem z selerem nadały świeżości, a banan słodkości :)
Skoro kokos zawładnął wpisem, będzie jeszcze jeden!
Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz